niedziela, 18 marca 2012

Lubię nas

Nie ma w naszym życiu w chwili obecnej żadnych fajerwerków. Gdyby ktos popatrzyl na to z zewnątrz, powiedzialby, ze wieje straszna nudą. Ja, żyjąca dotąd caly czas "na haju", czuję się w obecnym życiu niesamowicie spelniona. Oznacza to, że nie zastanawiam się, gdzie jest moje miejsce, co powinnam robić, gdzie pracować, z kim się spotkać, a z kim nie. I lubię nas. Lubię to, że nasze życie przypomina to, co zawsze mi się podobalo - pracę w schronisku (najchętniej kameralnym, gdzies w górach). Wstajemy rano, codziennie bez wyjątku (wszak przychodzą turysci, których trzeba obsluzyc:) ). Dużo czasu spędzamy w kuchni - z garnków dolatują przeróżne zapachy. A to obiad dla Zosi, a to kaszka dla Kajtusia, a to spaghetti dla nas. Jest bardzo dużo pracy. Po calym dniu na nogach z nieopisaną przyjemnoscią zalegamy w lozku - czytamy, piszemy, rozmawiamy. Żyjemy radosnie. Lubię to, że gdy do Krzyska przylatuje szef szefów z Wielkiej Brytanii, zamiast zapraszać go do eksluzywnych restauracji, zapraszamy go do nas, do M4 w starym bloku. Pijemy wino, oglądamy niecenzuralne filmiki z życia rodziny i kruszy to wszelkie lody w międzynarodowej korporacji:) W czasie telekonferencji szef szefów wychwytuje "smutny" glos męża, pyta, czy wszystko ok, a uslyszawszy, ze zmeczony, bo pracy w domu tyle, a dzieci chore, potrząsa centralą firmy, by mu teraz roboty na glowę nie zwalać. Lubię to, ze nie szukamy towarzystwa na sile. Potrafimy byc sami, wypelniamy sobą przestrzeń. Nasi najlepsi przyjaciele są cisi. Nie ma ich na codzień. Są "od swięta", w pamięci i w sercu. Spotkanie z przyjacielem to tylko dopelnienie. Lubię to, że wciąż cos odkrywamy. Mój 41 - letni mąż, zachęcony przeze mnie do udzialu w męskiej grupie rozwojowej, odkryl ze zdziwieniem, że do tej pory nie docenial meskiego stada. "A z tymi babami to żyć się nie da":) Żaluje, że nie zrobil pępkowego - zaproponowalam, by zrobil teraz, co z tego, ze prawie 2 lata po narodzeniu naszego pierwszego dziecka:) MOze zrobi:) Nie ma konwenansow, jest prawdziwa wola. Lubię to, na co czekamy. Na biwaki z dziećmi na podmoklej lące nad rzeką. Chcemy pokazać im taki swiat - rozgwieżdżone niebo, cykanie swierszczy, ognisko, burzę pod namiotem, kuchnię polową. Da im to dużo sily w życiu. Chwile bezcenne w miejscach, o których być może nikt nie wie. A potem wypady we dwójkę. Tak jak kiedys - caly deszczowy weekend przeleżany w tatrzanskiej kolebie. Jest tyle pięknych miejsc na swiecie. Wspomnienie trekkingu do Nepalu. Co prawda bylam wtedy zupelnie rozbita i nie wykorzystalam potencjalu, jaki niosl ze sobą ten wyjazd, ale obcowanie tak blisko z miejscową ludnoscią jest tym, do czego chcialabym wracac w roznych zakątkach swiata. Lubię to, że celebrujemy. Nie wiem skąd moje przekonanie o tym, że sukcesy, male i duze, nalezy czcic. Lampką wina. Kolacją przy swiecach. Kąpielą w pianie. Zarazilam tym Krzyska i czasem to on przypomina, że "trzeba to uczcic". Lubię to, że gdy juz w koncu upieczemy ciasto, częstujemy nim samotne starsze panie w naszej klatce:) Talerze wędrują z piętra na piętro, zmienia się tylko ich zawartosc:) Mile to życie. Ludzie pytają, co zamierzam. Dziwi mnie to pytanie w pierwszym odruchu. Nic nie zamierzam, jestem szczęsliwa.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz