Któregoś razu, gdy świat znowu zdawał się walić, zdałam sobie sprawę, że mimo całej swojej ekstrawertycznej natury, w swoim smutku jestem zupełnie sama. Ja jedyna w bezmiarze Wszechświata. Myśl, która kiedyś by mnie przeraziła, oprócz zadziwienia, nie wywołała we mnie większych emocji. Wszak umierając, też jesteśmy sami. Tak zrodził się pomysł zmierzenia się z odartym z maski wnętrzem. Z myślą czystą, wydartą z zakamarków ekshibicjonistycznej poniekąd duszy.
niedziela, 4 marca 2012
;)
Od jakiegos czasu bywają momenty, że klnę jak szewc. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze przez ostatnie 30 lat chyba ani jedno przekleństwo nie wyszlo z moich ust. Mąż zszokowany i zaniepokojony, ja natomiast cudownie lekka i odprężona. Blogoslawione wyzwolenie języka z jarzma kultury i oglady, ogromna ulga i przyjemnosc:))
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz