czwartek, 29 marca 2012

Potęga podświadomości

Krzysiek, który od jakiegoś czasu uczestniczy w męskiej grupie rozwojowej, a od zawsze interesuje się "sprawami głębszymi", został ostatnio zapytany przez kolegę, po co mu to. "(...) przeważąjąca większość ludzi wiedzie życie ograniczone do spraw powierzchownych. Psychiczne i umysłowe procesy we własnym wnętrzu zaprzątają jedynie garstkę światłych ludzi" (J. Murphy). Taki wniosek wysnuliśmy, rozmawiając o tym po jego powrocie do domu. Czytam z satysfakcją "Potęgę nieświadomości" Murphiego. Zdumiewające, że książka ta traktuje o czymś, w co święcie wierzę i co stoi za moim optymizmem i życiowym powodzeniem."Cokolwiek podświadomie odbierzesz jako prawdę, przybierze trwałą postać sytuacji zewnętrznej, stanu albo wydarzenia". Ja nie "gdybam" - ja z całym przekonaniem stwierdzam: "tu będę pracować", "to będę robić". Żyję wizjami wynikającymi z marzeń, konsekwentnie wspieram działaniem te wizje i tak oto spełnia się to, co sobie zamarzę. Zadzwoniłam do Aśki, by opowiedzieć jej o tej książce. "Kochana! To moja Biblia!":)

środa, 28 marca 2012

Babski wieczór

Wczoraj spotkalyśmy się w greckiej knajpie z koleżankami z AWFu. Powód? Chciałyśmy pożegnać Gosię, która już dziś wyrusza...na wojnę w Afganistanie. Podporucznik Gosia, sekcja bojowa, dowódca działań operacyjnych. Niebieskie oczy, filigranowa figura...i tytanowy charakter. Spotkanie tradycyjnie suto zakrapiane winem, jak za starych, dobrych, studenckich czasów. Kobiety piekne jak anioły, ale charaktery mają iście diabelskie:) Opowiastkom z przeszłości i żartom nie było końca. Kilka razy popłakałyśmy się ze śmiechu. Ogromna siła i energia bije z takich spotkań. Obiecałyśmy sobie, że po powrocie Gosi znów się spotkamy - będziemy gadać przy winie, opowiadać znowu te same historie i śmiać się do rozpuku. Padniemy nad ranem. A może, jak kiedyś o 2 nad ranem pójdziemy biegać? Dobrze być w kobiecym stadzie.

Dlaczego lubię być w domu z dziećmi

Godzina 7.00. Pobudka. Uśmiechnięta mordka Kajetana. 10.00 - przyjeżdża tata. Idziemy na spacer. Jest bosko. Słońce nieźle już grzeje, ptaki śpiewają, przyroda budzi się do życia. Zosia karmi wiewiórki , ja robię zdjęcia. Najpierw spacer szybki tempem przez całe Pola MOkotowskie, potem przystanek na placu zabaw. Spotykam koleżankę z córeczką. Gadamy o tym i o tamtym. Wracamy do domu. Jemy. Przychodzi opiekunka po Kajtka, ZOsię dziadek kładzie spać. Wolne. Mam ochotę na pisanie bloga, smakowitą lekturę "Potęgi podświadomości" Murphiego i na rozkminianie pulsometru, który wykorzystam już niebawem w bieganiu. Która praca mi na to to wszystko pozwoliła?

czwartek, 22 marca 2012

Nocne facetów rozmowy

Wczoraj, 23.30. Mężulek zawieruszył się na wieczorze filmowym męskiej grupy rozwojowej. - Przepraszam Cię. Telefon zostawiłem w kurtce. Wywiązała się taka ciekawa dyskusja. - Daj spokoj. Jestem na Ciebie wk... Drzwi się otwierają. Udaję, że śpię:) Podchodzi, całuje w głowę, mowiąc, że mnie kocha. Po chwili kąpie się i wraca. Gramoli się do łóżka, najdelikatniej jak potrafi:) Przy pierwszym dotknięciu kołdry, podskakuję, jakby mnie zbudził:) Udaję, hihi, nie mogąć powstrzymać gromkiego śmiechu. - Przepraszam, przepraszam! Było tak ciekawie, że nie mogliśmy się nagadać. Do 1.00 w nocy opowiadal mi o nocnych facetów rozmowach. O kontroli - tej narzucanej sobie i innym, o tym, czy można umrzeć spełnionym. Wg niego tak, wg mnie nie. Nikt, kto się spełnia, nie zrezygnuje z tego ot tak, bo czas umierać. Zawsze jest po co żyć. No chyba, że chorujesz - masz czas rozliczyc się z życiem. O tym, czy prości ludzie potrafią czuć się spełnieni. Co ma do tego wewnętrzna spójność. O kryzysie wieku średniego. O tym, że faceci mają skłonność do "usypiania" w swoim życiu (a ja podobno regularnie budzę mojego małżonka). O tym i o tamtym. Fajnie tak.

środa, 21 marca 2012

Jeszcze raz ukłon

Jestem naprawdę ogromną szczęściarą, że mogłam poznać moją przyjaciółkę Asię. Zaskakuje mnie na każdym kroku. Dziś urodziła...Kasię:) Postanowiłam odwiedzić ją na bloku poporodowym. Spodziewałam się opłakanego widoku, a tymczasem wchodzę do sali, a tu moja przyjaciółka kwitnąca, w pełni wyluzowana, spokojna, uśmiechnięta i nader szybko odzyskująca wigor i władzę nad mężem:) Brzuch przecięty na pół, a Ona biega jakby nigdy nic. Przystawia Małą do piersi (każda kobieta wie, jakie to trudne na początku), więc milczę, aby nie przeszkadzać, na co ona: "Opowiadaj, co tam u Ciebie. Pogadaj ze mną!". Ja, z głową nabitą książkową teorią nt. pielęgnacji dzieci. Ona - w 100% "zielona", los swego dziecięcia powierza całkowicie intuicji - i zdaje się, że się nie myli. Na wszystko ma swoją teorię, nie da się zwieść. Bije od Niej niesamowita kobieca siłą zdolna góry przenosić (btw, w dniu porodu doglądała budowy garażu). Ja, ze swoją "kanciatą", racjonalną głową, jestem przy Niej taka mała. Zupełnie nieszablonowa osoba:)

niedziela, 18 marca 2012

Lubię nas

Nie ma w naszym życiu w chwili obecnej żadnych fajerwerków. Gdyby ktos popatrzyl na to z zewnątrz, powiedzialby, ze wieje straszna nudą. Ja, żyjąca dotąd caly czas "na haju", czuję się w obecnym życiu niesamowicie spelniona. Oznacza to, że nie zastanawiam się, gdzie jest moje miejsce, co powinnam robić, gdzie pracować, z kim się spotkać, a z kim nie. I lubię nas. Lubię to, że nasze życie przypomina to, co zawsze mi się podobalo - pracę w schronisku (najchętniej kameralnym, gdzies w górach). Wstajemy rano, codziennie bez wyjątku (wszak przychodzą turysci, których trzeba obsluzyc:) ). Dużo czasu spędzamy w kuchni - z garnków dolatują przeróżne zapachy. A to obiad dla Zosi, a to kaszka dla Kajtusia, a to spaghetti dla nas. Jest bardzo dużo pracy. Po calym dniu na nogach z nieopisaną przyjemnoscią zalegamy w lozku - czytamy, piszemy, rozmawiamy. Żyjemy radosnie. Lubię to, że gdy do Krzyska przylatuje szef szefów z Wielkiej Brytanii, zamiast zapraszać go do eksluzywnych restauracji, zapraszamy go do nas, do M4 w starym bloku. Pijemy wino, oglądamy niecenzuralne filmiki z życia rodziny i kruszy to wszelkie lody w międzynarodowej korporacji:) W czasie telekonferencji szef szefów wychwytuje "smutny" glos męża, pyta, czy wszystko ok, a uslyszawszy, ze zmeczony, bo pracy w domu tyle, a dzieci chore, potrząsa centralą firmy, by mu teraz roboty na glowę nie zwalać. Lubię to, ze nie szukamy towarzystwa na sile. Potrafimy byc sami, wypelniamy sobą przestrzeń. Nasi najlepsi przyjaciele są cisi. Nie ma ich na codzień. Są "od swięta", w pamięci i w sercu. Spotkanie z przyjacielem to tylko dopelnienie. Lubię to, że wciąż cos odkrywamy. Mój 41 - letni mąż, zachęcony przeze mnie do udzialu w męskiej grupie rozwojowej, odkryl ze zdziwieniem, że do tej pory nie docenial meskiego stada. "A z tymi babami to żyć się nie da":) Żaluje, że nie zrobil pępkowego - zaproponowalam, by zrobil teraz, co z tego, ze prawie 2 lata po narodzeniu naszego pierwszego dziecka:) MOze zrobi:) Nie ma konwenansow, jest prawdziwa wola. Lubię to, na co czekamy. Na biwaki z dziećmi na podmoklej lące nad rzeką. Chcemy pokazać im taki swiat - rozgwieżdżone niebo, cykanie swierszczy, ognisko, burzę pod namiotem, kuchnię polową. Da im to dużo sily w życiu. Chwile bezcenne w miejscach, o których być może nikt nie wie. A potem wypady we dwójkę. Tak jak kiedys - caly deszczowy weekend przeleżany w tatrzanskiej kolebie. Jest tyle pięknych miejsc na swiecie. Wspomnienie trekkingu do Nepalu. Co prawda bylam wtedy zupelnie rozbita i nie wykorzystalam potencjalu, jaki niosl ze sobą ten wyjazd, ale obcowanie tak blisko z miejscową ludnoscią jest tym, do czego chcialabym wracac w roznych zakątkach swiata. Lubię to, że celebrujemy. Nie wiem skąd moje przekonanie o tym, że sukcesy, male i duze, nalezy czcic. Lampką wina. Kolacją przy swiecach. Kąpielą w pianie. Zarazilam tym Krzyska i czasem to on przypomina, że "trzeba to uczcic". Lubię to, że gdy juz w koncu upieczemy ciasto, częstujemy nim samotne starsze panie w naszej klatce:) Talerze wędrują z piętra na piętro, zmienia się tylko ich zawartosc:) Mile to życie. Ludzie pytają, co zamierzam. Dziwi mnie to pytanie w pierwszym odruchu. Nic nie zamierzam, jestem szczęsliwa.

niedziela, 11 marca 2012

Przyjemności

Przyjemnoscia absolutną jest dla mnie jazda samochodem. Nie ważne jakim, ważne, że z dużą mocą. Gdy zapalam silnik i naciskam pedal gazu, a muzyka sączy się (ChilliZet), czy innym razem grzmi (EskaRock) z glosników, odplywam w myslach. Jeżdżę szybko, jak na miasto zdecydowanie za szybko, lamię przepisy, często jeżdżę bez dokumentów (patent koleżanki na kontrolę policji w takiej sytuacji: mina blondynki i wyzwalające litosc "ojej! musialy zostac w brązowym plecaczku!":) Uwielbiam i już. Mówiąc zupelnie serio, gdybym mogla wybierac sposród wszystkich zawodów i nie byloby to uwarunkowane innymi czynnikami, chcialabym byc kierowcą karetki pogotowia. Mój tata (rekord z lat chyba wczesnych 90 - tych: 200 km/h polonezem), mówi, że jestem córką Kubicy:D Inną przyjemnoscią absolutną jest poczucie, że cialo mi sluży, że ma moc do tego, by robić to, co ja chcę. Mimo, że jestem intruktorem fitness, osiągnięcie tego stanu po 3 - letniej przerwie, okazalo się bardzo trudne. Już zaczęlam tracić nadzieję, gdy w zeszlym tygodniu, wreszcie poczulam silę. Cudne uczucie - to tak, jakby zamiast wylewać się z lóżka, wyskoczyć z niego rano w pelnej gotowosci. Kiedys bylo jeszcze wino i jedzenie, ale po dlugiej przerwie (wino 3 lata, jedzenie 3 m-ce), cialo zapomnialo o przyjemnosciach z nich plynących. A szkoda.

Mieć czy być

Uważam, że jedną z największych wartosci naszego życia jest to, że potrafimy do pewnego stopnia odciąć się od "mieć". Żyjemy tak, by zachować wolnosć wyboru. Nie mamy kredytów, choć kierowani zachciankami moglibysmy je miec. Żyjemy nierozrzutnie, bo PLAN zaklada Krzyska rezygnację z dotychczasowej, nazwijmy to tak, kariery zawodowej i calkowite przekwalifikowanie w blizej nieokreslonej dziedzinie po wystarczająco dlugich wakacjach. Mi natomiast byc moze uda się uchronić od pracy etatowej i zająć się tym, co faktycznie lubię robić, również po przekwalifikowaniu. Życie "po" zaklada niższe dochody, ale upragnioną możliwosc robienia tego, na co ma się ochotę (czyli dojscie do punktu, gdzie praca zaczyna być ŻYCIEM). Z racji dużych różnic (zawodowych, wiekowych) między nami żyjemy wsród bardzo różnych ludzi. Szczerze nie rozumiem wielu z nich. Nie miesci mi się w glowie, jak można chcieć posiadać, za cenę utraty jakiegokoliwiek życia i wolnosci. M5 w nowym osiedlu - cena: praca 8h, po pracy praca dodatkowa, w weeekend szkola. Zero (!) życia towarzyskiego, zero (!) wakacji. Tylko M5. I brak sily do życia. M3 w Warszawie, marzenie wielu. Cena: dziecko opóźnione w rozwoju w państwowym żlobku, gdzie rodzic nie wie, co sie z dzieckiem dzieje, bo odbiera je w progu, brak urlopu, bo 26 dni zżerają w pierwszych kilku miesiącach choroby dziecka, brak kasy na bilet do domu, wieczny balagan. No i malżeństwa, które przestają istanieć. Czy nie lepiej bylo zostać w rodzinnych stronach? Albo kupić mieszkanie na przedmiesciach? Albo pracować z domu? (sama nie znam ostatecznej odpowiedzi na te pytania, ale strefa bezpieczeństwa, która determinuje takie a nie inne decyzje bardzo mnie interesuje). Rozumiem natomiast i podziwiam osobę, która w poszukiwaniu swojego miejsca w życiu, zrezygnowala z pracy w korporacji, spakowala się, opuscila mieszkanie i ruszyla w pólroczną podróz po Azji (www.senpelenswiatla.pl), po to, by zaciszu klasztorów i zgielku azjatyckich miast odkryć, że tęskni za mamą i siostrą. To jest piękne. To jest prawdziwe ŻYCIE, na jakie nie szkoda czasu. Lubię nas za to, że żyjemy posrodku - bo tak skrajnie, mając rodzinę, niestety nie potrafimy. Lubię to, że mieszkamy w starym bloku, na drugim piętrze bez windy, bo LUBIMY TU MIESZKAĆ (dziwią się co poniektórzy...). Że jeżdżę bez obciachu 12 - letnim fordem, a mój mąż, w przeciwieństwie do wielu kolegów menedżerów, nie ma czelnosci wybrzydzac, gdy dostaje nowy samochod sluzbowy (pomylili wybrany kolor? - to co?). Że mąż, zamówiwszy w Norwegii, strój wspinaczkowy za grube tysiące, odeslal go z powrotem, bo uznal, że wcale go nie potrzebuje. Lubię to, bo są to nasze swiadome wybory. Jestesmy skromni z domu i nic tego nie zmienia. Być nie mieć. Mam wrażenie, że wielu nie rozumie. A może się mylę.

poniedziałek, 5 marca 2012

Przyjaźń

Nie uzywam slowa "przyjaciel" zbyt często. Mam koleżanki, kolegów i sporo znajomych. Slowo "przyjaciel" jest u mnie zarezerwowane dla jednej jedynej osoby. Askę poznalam na kursie pilotów wycieczek turystycznych. Na pierwszych zajęciach prowadzący wyjasnil z przekasem, że pierwsze przykazanie pilota brzmi: "nigdy się nie spóźniaj". Na drugie zajęcia po 20 minutach weszla ona...z zaklejonym opartunkiem okiem:) Na samo wspomnienie usmiecham się:) Wiedzialam, ze chcę ją poznać. Po kursie zapytala, czy nie pojechalabym z nią nad morze. Zdziwilam się, nie przywyklam do takiego szybkiego poglebiania znajomosci. Tydzien spędzilysmy w "psiej budzie", jak nazywalysmy domek z dykty na dzialce znajomych w miejscowosci, do ktorej autobus przyjeżdżal najwyzej raz dziennie. Zbieralysmy jagody, jadlysmy jajko sadzone, ziemniaki z koperkiem, popijając to mlekiem zsiadlym (w takiej konfiguracji jadlam to tylko raz, tam, a nadal slinka mi cieknie), cwiczylysmy na plazy, gralysmy w scrabble i bylo cudownie. Z Aska zawsze bylo klimatycznie: nie zapomne wieczorow, kiedy siedzialysmy w jej pokoju na poddaszu, popijajac nalewke wlasnej roboty albo zakupow na targu, kiedy to Aska musiala powąchać każde warzywo przed dokonaniem zakupu. Milo wspominam tez wypad w Tatry z Asi męzem - przeklinali mnie obydwoje, odciskając z wody przemoczone ubrania. Następnego dnia, o dziwo, wybrali trudniejszą (ponoć najtrudniejszą w Tatrach) trasę turystyczną:) Dużo tych wspomnień. Dzieli nas 7 lat różnicy wieku i 50 km odleglosci. Nie gadamy na codzień, nie plotkujemy. Rozmowy z nią są jednak metafizyczne, dotykają najglebszych kwestii: wartosci, wychowania, relacji. Po kazdym spotkaniu mam wrazenie doskonalego porozumienia. Podziwiam ją za ogromną życiową odwagę. Za to, że w każdej sytuacji potrafi podjąć nieszablonową decyzję, że ma odwagę w każdym momencie zmeiniać swoje życie. Teraz, będąc w ciąży, wybudowala dom. Jest absolutnie dojrzala i swiadoma. Nie opuszcza ją przy tym poczucie humoru i dystans do życia. "Tu Kruk. Jak na Kruka przystalo, wlasnie wylądowalam na drzewie" - napisala któregos razu z kursu paralotniarstwa. Asiu Kruk, dziękuję Ci za tą wyjątkową przyjaźń.

niedziela, 4 marca 2012

Faceta walka z dziadzieniem

Pytam Krzyska: "Cieszysz się, że jedziesz w góry?" (wiercil mi o to dziurę w brzuchu przez ostatnich kilka miesięcy). "Nie". "????!!???". "1. Twoja siostra urodzila. 2. Jestem potwornie zmęczony po pracy. 3. Boję się jak cholera". "????????!!!???Czemu więc?". "Jesli się nie zmuszę, zdziadzieję":)
Męki przedwyjazdowe wynagrodzone zostaly dwudniową wspinaczką z przyjacielem w pięknej pogodzie na Filar Mięgusza (szczyt po drugiej względem schroniska stronie Morskiego Oka)z noclegiem pod rozgwieżdżonym niebem na pólce skalnej tuż pod szczytem. Za to lubię męski ród.

;)

Od jakiegos czasu bywają momenty, że klnę jak szewc. Nie byloby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, ze przez ostatnie 30 lat chyba ani jedno przekleństwo nie wyszlo z moich ust. Mąż zszokowany i zaniepokojony, ja natomiast cudownie lekka i odprężona. Blogoslawione wyzwolenie języka z jarzma kultury i oglady, ogromna ulga i przyjemnosc:))

Szczęście

Szczęscie - cos, co nalezy obrać za cel, a do czego potem, nie zważając na nieprzychylne wiatry, nie dopuszczając zlych mysli, z dużym poczuciem humoru i dystansem do potknięć, konsekwentnie dążyć.

piątek, 2 marca 2012

Kim jestem?

Byla dzis u mnie Ula. Rozmawialysmy m.in. o poprzednim blogu, ktory niosl podobno dobrą energię, przywolywaną przez Nią regularnie w czasach kryzysow. Bylam w nim szaloną, bezkompromisową marzycielką. Jezdzilam ponad 200 km/h na motocyklu, skakalam ze spadochronem, wspinalam sie w Tatrach, nie mając o tym zielonego pojecia, spalam z obcym wtedy facetem (a dzis moim mezem) na wysokosci 2000 m n.p.m. pod glazem, prowadzilam kurs tanca towarzyskiego nie mając z nim nic wspolnego, kilometry pokonywalam na rowerze, ba! o malo nie wstapilam do szkoly oficerskiej (nota bene kolezanka, ktora skladala papiery ze mną za miesiąc jedzie na misję do Afganistanu jako dowodca jednostki operacyjnej). Mialam konszachty z antyterrorystycznymi jednostkami specjalnymi, znalam sekrety tajnych misji:) Myslalam wtedy, zaledwie chwile temu, ze chcę zyc tak, aby miec o czym wnukom opowiadac. Dzis mam rodzine. Dwoje dzieci, meza. Na rowerze jezdzilam 3 lata temu, kiedy to ostatni raz nie bylam w ciazy, ani swiezo po porodzie:) Organizacyjnym wyczynem jest dzis 4 - dniowy wypad w gory z kolezankami. Kim jest kobieta, w ktorej zyciu tyle się zmienilo? To wciąz ta sama osoba. Przytomna, swiadoma swojej wartosci i korzeni. Wedlug swojej skali wrazliwosci mocno doswiadczona. POtrafiaca zawalczyc, ale i zrezygnowac. Uparcie i konsekwentnie daząca do celu. Nie odpuszczająca sobie i innym. Wrazliwa na ludzi. Refleksyjna. Mocna. Niepodlegajaca presjom. To, co mam dzis, bylo moim marzeniem kilka lat temu. Wymyslilam to sobie, wierzę w to. Wiem, ze ludzie przyciągają swoj los. Jestem w związku, do ktorego musialam dojrzec, z facetem, ktory co prawda nie jest ani tancerzem, ani komandosem, ani zadną ubraną w kolorowe piorka papuga, za to z ktorym lubię byc, z ktorym wiem, co będę robila za lat 20 (o ile dozyje, ha ha:)). To facet, ktory odslania przede mna wszystkie slabosci, z ktorym mimo prozy zycia nigdy sie nie nudzę i ktory akceptuje mnie taką, jaką jestem. To facet, ktory potrafi zauwazyc, ze na tle znajomych par, mimo nieduzego stazu, jestesmy najdalej w tej relacji. Dzis, tak jak kiedys, chronie swojego terytorium. Wbrew wielkomiejskiej modzie z calym przekonaniem piastuję ognisko domowe, marzę bowiem o domu pelnym dzieci i wnukow. Praca? Tak jak kiedys, nie interesuje mnie kariera. Chce miec z niej przyjemnosc (i pieniedzy tyle, by na siebie zarobic). Czyję natomiast niezmiennie potrzebe stalego rozwoju. Dla treningu szarych komorek zaraz po urodzeniu Zosi podjelam studia doktoranckie, wciaz ucze sie jezykow. Mam wiele tozsamosci i wiele zawodow. Dokonuje wolnych wyborow. Swiadomie prowadzę mniej konsumpcyjny tryb zycia, nie mam telewizora, ktory konsumpcję nakręca. Przede wszystkim potrafię sie cieszyc - a to rozmowa, w ktorej udalo sie znalezc porozumienie totalne, a to spacer taki mily... Cieszy mnie proste zycie. Lubię prostych, swiadomych, refleksyjnych ludzi. Mimo uwiklania w dwojkę malutkich dzieci, potrafię znalezc przestrzen dla siebie. Potrafię sie oddalic. Jest we mnie spokoj. Potwierdzila to dzis Ula, obserwujac nasz dom:)

czwartek, 1 marca 2012

Przyszla na swiat dzis w poludnie. Wkroczyla w zycie, przez ktore przejdzie, sytuujac siebie w jego centrum. Cud narodzin poprzedzony oczekiwaniem, ktore porownac umiem tylko do oczekiwania na smierc - wiadomo, ze przyjdzie, choc trudno to objąć umyslem. Czysta fizologia, zezwierzecenie. Na nic tu zdobycze owczesnego swiata, na nic oglada, know how i savoir vivre. Tak samo od zawsze. Chwila ta otworzyla przede mna Niebo. Narodziny Zosi, a rok pozniej Kajetana wyzwolily we mnie milosc, ktora okazala sie brakujacym ogniwem w moim dotychczasowym zyciu. Milosc, ktora porzadkuje wszystko. Jasnosc umyslu, Objawienie, Prawda. Tak, jestem Matką przede wszystkim. A przez to Czlowiekiem, ktory spotkal sie z Absolutem. W mojej Samotni, teraz, gdy dzieci spia, a maz wlasnie wyruszyl na wspinanie w Tatry, slysze siebie.